Utajniony cud
Parafia > Patron parafii
Natalia Kandudina
Stojąca Zoja – utajniony cud
W rosyjskiej Wikipedii historia ta została nazwana prawosławną legendą, ludową opowieścią, kościelnym podaniem.
Ale czy wiele znamy legend z dokładnym adresem pocztowym, konkretnymi datami i rzeczywistymi biografiami bohaterów? Mowa o najsłynniejszym cudzie, który wydarzył się w ZSRR w okresie wojującego ateizmu.
W noworoczną noc
Miasto Kujbyszew (obecnie Samara) w Nadwołżańskim Okręgu Federalnym ZSRR. Był sylwester 1955 r. W domu nr 7 na ulicy Czkałowskiej (obecnie ul. Czkałowa 84) zebrała się grupka młodzieży, żeby świętować nadejście nowego roku. Pośród nich była Zoja Karnauchowa, robotnica i komsomołka. Gdy zaczęły się tańce, Zoja nie miała partnera jej chłopak, Mikołaj, nie przyszedł na imprezę. Zobaczywszy w ciemnym kącie pokoju ikonę Świętego Mikołaja Cudotwórcy, dziewczyna beztrosko zawołała: „To też Mikołaj, więc z nim zatańczę!”. Gdy sięgnęła po obraz, jedna z jej przyjaciółek, próbując ją powstrzymać, zdążyła wykrzyknąć: „Zoja, nie grzesz!”.
Ale Zoja tylko się zaśmiała, mówiąc: „Jeśli jest Bóg, to niech mnie ukarze!”.
To, co zaszło potem, opisał w swoim raporcie dla regionalnego wydziału KGB starszy porucznik Koliesow. Tekst, wraz z zachowaną oryginalną stylistyką, podaje autor książki Rosyjskie piekło Andrzej Karaułow: „Towarzyszka Zoja Karnauchowa natychmiast zastygła w bezruchu. Pozostawszy na środku pokoju, tow. Z. Karnauchowa została sparaliżowana wraz z ikoną, którą przycisnęła do piersi. Towarzyszka Z. Karnauchowa nie upadła, tylko stała z ikoną Mikołaja Cudotwórcy w rękach. Ponieważ tow. Z. Karnauchowa nie wykazywała aktywnych oznak życia, ale stała z otwartymi oczami, tow. Popławski, członek Komsomołu urodzony w 1939 r., posłał po okręgowego oficera milicji, ale go nie było, zatem zadzwonił do odpowiedzialnej za rejonowy oddział milicji tow. Syrenkowej, która wysłała na ulicę Czkałowską nr 7 oddział milicji i zespół lekarzy ze szpitala miejskiego nr 2. Świadek Tarabarinow, urodzony w 1939 r., wybiegł na ulicę i zaczął siać panikę wśród okolicznych mieszkańców”.
Wieść o tym, co się stało, rozeszła się szerokim echem po mieście. Rankiem 1 stycznia 1956 r. przed domem na ulicy Czkałowskiej stali już podekscytowani ludzie. Prócz przestraszonych sąsiadów przyszli lokatorzy sąsiednich lokali i pomimo mrozu przybywało tam coraz więcej łudzi. Tłum rozrósł się do tego stopnia, że tramwaje nie mogły jeździć po sąsiedniej ulicy. Nadjechała konna milicja. Dom otoczono kordonem i nikogo nie wpuszczano. Mówiono, że nic się nie stało i nikogo nie ma w środku. Ale szybko pojawiły się pytania: Jeśli nikogo tam nie ma, to po co milicja? Dlaczego okiennice zamknięto? Co robią w środku lekarze?
W tym czasie lekarze bezskutecznie próbowali przywrócić Zoi zmysły. Wszystkie próby wykonania jej zastrzyku spełzły na niczym: igły gięły się i nie wchodziły w skórę nawet na milimetr. Nikt nie był też w stanie ruszyć dziewczynę z miejsca ani wyciągnąć z jej rąk ikonę. Zoja była jakby skamieniała. Mimo to żyła: oddychała, miała otwarte oczy i bijące serce. Na jej dłoni dało się wyczuć powolny, stały puls. Podjęto też próbę wycięcia pod nią drewnianej podłogi. Bezskutecznie, ponieważ siekiera od razu uległa stępieniu, a ze szczelin sączyła się krew.
Możemy sobie tylko wyobrazić, co przeżywali milicjanci wyznaczeni przez całą dobę do ochrony obiektu. Jedna z mieszkanek Kujbyszewa, Anna Fiedotowa, wspominała, jak podążała za jednym ze strażników, który schodził ze służby. Biegła za nim przez kilka przecznic, a kiedy byli sami na opuszczonej ulicy, spytała: „Jeśli tam nikt nie stoi, to dlaczego nikogo nie wpuszczają?”. „Nie wolno mi nic mówić” odpowiedział milicjant. „Ja pana nie wydam!” – obiecała dziewczyna. „A pani jest wierząca?”. „Tak”. Wówczas strażnik zdjął milicyjną czapkę i skłonił przed Anną Fiedotową głowę: jego włosy były całkowicie siwe. „To stało się przez jedną noc – odpowiedział cicho mężczyzna – a ja mam dopiero 28 lat”.
Zoya usuwa ze ściany wizerunek św. Mikołaja Cudotwórcy i
zaczyna z nim tańczyć
Zoya wrasta na podłogę i zamienia się w kamień
Ponad cztery miesiące
Zoja stała tak 128 dni – bez snu i odpoczynku, bez jedzenia i picia, bez ciepłej odzieży, w nieogrzewanym pomieszczeniu. Mówi się, że czasami w środku nocy z domu dał się słyszeć głos łamiący serce: „Nawróćcie się! Wszyscy płoniemy w grzechach!”. Jeden ze strażników miał widzieć przez okno domu starca, który wziął ikonę z rąk Zoi (drzwi były nadal zamknięte). Odzież Zoi była pokryta kurzem, a włosy dziewczyny rozczochrane. Przed ciekawskimi oczami przykrywano ją prześcieradłem, jak żywy posąg.
Wszystko, co działo się w domu i wokół niego, pozostawało pod kontrolą służb specjalnych. Świadkowie byli uciszani, choć ich zeznania starannie dokumentowano. Dziennikarz Andrzej Karaułow twierdzi, że dokumenty w sprawie Zoi znajdują się w kilku grubych teczkach opatrzonych klauzulą „ściśle tajne”. Są tam też stenogramy posiedzeń partyjnych. W jednym z nich, z dnia 19 stycznia, czytamy: „Społeczności religijne są bardzo aktywne, a my niewystarczająco. Przykładem jest incydent na Czkałowskiej. Wymyślono to wszystko przed regionalną konferencją partii. Spisek religijny – nic więcej!” We wszystkich kolektywach Kujbyszewa w całym obwodzie rozpoczęły się masowe prelekcje i wykłady na temat ateizmu naukowego. Dla „zdemaskowania” cudu postawiono znanym komsomolcom zadanie rozpowiadania wszędzie kłamstw, że osobiście byli w tym domu i żadnego cudu tam nie widzieli.
Biskupowi prawosławnej diecezji przedstawiono do ogłoszenia z ambony, że na Czkałowskiej żadnego cudu nie było. „Dobrze odpowiedział hierarcha – ogłoszę. Ale najpierw muszę tam pojechać i zobaczyć. Nie mogę się powoływać na słowa obcych ludzi”. Dwa dni później dostał zakaz wyjazdu z miasta.
W opublikowanym 24 stycznia w obwodowej gazecie „Wołżańska Komuna” felietonie pt. Dziki incydent pisano: „Incydent na ulicy Czkałowskiej to dzikie, haniebne zajście. Służy jako zarzut pod adresem propagandowych pracowników komitetu miejskiego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego”. W rzeczywistości całe to partyjne zamieszanie dało odwrotny od zamierzonego efekt.
Towarzysze wzywają milicję i karetkę,
ale lekarze nie mogą pomóc
Hieromonk Seraphim, który został wpuszczony do domu, odprawia
modlitwę o wodę, usuwa ikonę z rąk dziewczyny i zwraca ją na swoje miejsce
Święty Mikołaj Cudotwórca
Widząc wysiłki komunistów, wiele osób zdało sobie sprawę, że nie ma dymu bez ognia: jeśli władze są tak gorliwe w wyciszaniu sprawy, to za tym wszystkim kryje się prawdziwe wydarzenie. Nowe szczegóły były przekazywane szeptem, ale najważniejsze jest to, że ludzie masowo zaczęli chodzić do świątyń. W mieście i regionie pozostało niewiele aktywnych cerkwi – większość zamknęli komuniści ale odtąd były one przepełnione ludźmi. Według niektórych szacunków liczba osób, które otrzymały sakrament chrztu w tym okresie, była mierzona w tysiącach. Brakowało nawet dewocjonaliów - małych krzyżyków zawieszanych nowo ochrzczonym na szyi.
Wzrósł też oczywiście bardzo kult Świętego Mikołaja. Najbardziej czczony święty patron marynarzy i podróżników w Rosji nazywany jest Cudotwórcą, ponieważ jego cuda związane są z pomocą ubogim i cierpiącym ludziom. Przed jego ikonami paliły się teraz setki świec. Wielu zwracało się do niego w różnych potrzebach. Był nawet przypadek, kiedy Święty Mikołaj pomógł pewnemu komuniście znaleźć legitymację partyjną (jej brak w owych czasach był traktowany prawie jak przestępstwo). Ten dziwny starzec, który pojawił się w zamkniętym domu, jak twierdzą świadkowie, był bardzo podobny do przedstawień Świętego Mikołaja.
Zoe przeżywa straszne męki, żałuje i dochodzi do wiary
Sam Nicholas the Wonderworker przychodzi do Zoi
i uwalnia ją
Finał historii
Przyszła wiosna 1956 r., czas nasilonej walki z religią. Zbliżała się Wielkanoc. W raportach pisano, że we wsiach regionu kujbyszewskiego wielu ludzi wierzy w cud stojącej dziewczyny. Pomimo faktu, że felieton pt. Dziki incydent był szeroko omawiany, mieszkańcy wsi chodzili coraz częściej do cerkwi i przyjmowali Komunię Świętą. W czasie Wielkiego Tygodnia nie było słychać pieśni ani dźwięków akordeonu, a w kołchozie „Zwycięstwo” ani jedna osoba nie przyszła na pokaz filmu do klubu wiejskiego.
Zoja nadal stała. Ktoś z partyjnego dowództwa domyślił się w końcu, że trzeba wpuścić do domu księdza. W przeddzień Wielkanocy przybył tam słynny starzec, ojciec Serafin Tiapoczkin (według innej wersji był to Serafin Połoz), odprawił molebien (nabożeństwo w intencji żywych) przy Zoi, potem podszedł i ostrożnie wyjął z rąk dziewczyny ikonę. W tym momencie Zoja wyszła z odrętwienia.
Oczywiście strażnicy „królestwa kłamstwa” (czyli komunistyczna władza) nie mogli pozwolić na to, aby taki świadek jak Zoja Karnauchowa wrócił do świata. Od razu przeniesiono ją do specjalnego oddziału kliniki psychiatrycznej, gdzie została poddana „intensywnej terapii”, a dwa lata później wróciła do rodziny. Był to znany sposób walki z przeciwnikami sowieckiego reżimu, którym przypisywano nieraz „bezobjawową schizofrenię”. Po owej „terapii” Zoja została inwalidką. Nie poznawała swych bliskich, a wkrótce potem zmarła. W archiwach współczesnej Samary brak zapisów o jej narodzinach i śmierci. Nie wiadomo też, gdzie jest jej grób.
Smutny los spotkał wszystkich uczestników tej noworocznej imprezy. Wiktora Tarabarinowa skazano na 10 lat więzienia, a kiedy wrócił do domu, żył w ciągłym strachu i nikomu nie zdradził szczegółów z nocy sylwestrowej w 1955 r. Pod przymusem podpisał zgodę na utajnienie wszystkiego, co związane było z tym wydarzeniem. Część świadków aresztowano; niektórych wysłano do obozów, a po innych ślad zupełnie zaginął.
Mimo tej polityki władz do dziś żyje wielu bezpośrednich i pośrednich świadków tamtego zdarzenia. Starsze pokolenie dobrze pamięta to zamieszanie oraz atmosferę strachu, tajemniczości i zaskoczenia. W rodzinach strażników i lekarzy również nie zapomniano o tym cudzie. Dom przy ulicy Czkałowa przetrwał pożar. Chociaż obecnie wejście do budynku jest zabite deskami, to ludzie przynoszą tu kwiaty i się modlą. W pobliżu prawosławni hierarchowie ufundowali pomnik ku czci Świętego Mikołaja. Powstały artykuły i filmy o stojącej Zoi, a temu tematowi poświęcone są najpopularniejsze programy telewizyjne.
Wyjętą z rąk Zoi ikonę Świętego Mikołaja ojciec Serafin zabrał ze sobą i nie rozstawał się z nią do końca życia. Nie wiadomo, gdzie obecnie się ona znajduje. Wiele szczegółów tej sprawy pozostaje nieznanych, a nikt, oprócz najwyższych organów władzy, nie ma dostępu do tajnych akt dotyczących Zoi. A jeśli to wszystko zostało tak bardzo utajnione, to tylko oznacza, że naprawdę miał miejsce cud. Jak zauważył A. Karaułow, samo KGB dowiodło niejako, że Bóg istnieje!
„Skamienienie” Zoi nie tyle było karą, ile błogosławieństwem dla Rosji. Bóg objawił cud Świętego Mikołaja w samym sercu udręczonego przez komunizm kraju, ponieważ ukochał Rosję i chciał dać „drugi oddech” swojemu uciskanemu Kościołowi oraz nadzieję ginącym od ateizmu dzieciom.
Tłum. i opr. Bartłomiej Grysa
Miłujcie się 4/2020
Ikona Św. Mikołaja Cudotwórcy
(ale nie ta od Zoi)
Dom nr 84 na ulicy Czkałowa w Samarze, w którym wydarzył się cud