Homilie ks. Romana Bulińskiego
Czytelnia
VI Niedziela Wielkanocy, Rok C
24.05.2025 r.
Każdy, kto Mnie miłuje, będzie zachowywał Moją naukę (J 14, 22)
A jak On nas umiłował?
Jezus umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. Oddając swoje życie za nas, dał najwyższy dowód miłości. Nie ma bowiem większej miłości, jak oddać swoje życie za przyjaciół swoich (J 15, 13).
Jezus, wzywając uczniów do wzajemnej miłości, pragnął, by oni tak, jak On, potwierdzali ją czynem i prawdą (1J 3,18). Takie przesłanie przekazał nam Jezus w poprzednią niedzielę.
W dzisiejszej zaś Ewangelii była mowa o miłości Boga.
Matka rozmawiała z córeczką, Anią, na temat miłości Boga, W trakcie rozmowy dziecko zapytało, jak mogę kochać Boga, skoro nigdy Go nie widziałam?
Kilka dni po tej rozmowie Ania otrzymała paczkę od cioci mieszkającej w Ameryce. Zobaczywszy w paczce wiele wspaniałych rzeczy, zachwycona powiedziała: Mamusiu, ja bardzo kocham ciocię Marysię.
Mama zaś zapytała, jak możesz ją kochać, przecież nigdy nawet jej nie widziałaś? Na to Ania powiedziała, przecież wiem, że ciocia jest, wiem także, że ona mnie kocha. Wszak przysłała mi tyle pięknych rzeczy.
Na to mama powiedziała: Teraz już rozumiesz, że Bóg cię kocha, mimo, że Go nie widzisz. On również daje ci o wiele, wiele więcej darów, niż kochająca ciocia.
Ciocia z Ameryki, obsypując Anię obfitymi darami, okazała jej wiele serca i dobroci. Życzliwość i dobroć cioci zrodziła w sercu Ani wdzięczność i miłość do niej. Podobnie jest w relacji człowieka z Bogiem.
Bóg hojnie obdarował człowieka. Dał mu życie, rozum i wolną wolę. Dał również duszę nieśmiertelną. A do tego, posłał Syna swego, na świat, aby go zbawił. Jakby tego było mało, jeszcze zaprosił go do domu Ojca. A, dając mu przykazanie miłości, wskazał, że ono jest najpewniejszą drogą do domu Ojca.
Obfita hojność Boga rodzi w sercu człowieka z zasady wdzięczność i miłość. Najczęściej zgadzamy się z tym. Mimo to, nie jeden pyta, jak zasadniczo pokazać Bogu, że się Go kocha?
W życiu codziennym mamy wiele możliwość, by okazać miłość drugiemu. Na przykład dziecko, które spotyka się z rodzicami rano, wieczór, we dnie, a nawet w nocy, ma wiele okazji ku temu.
Jezus, co prawda, zapewnił, że zostanie z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata. Jednak od dnia Wniebowstąpienia fizycznie nie ma Go wśród nas. To sprawia, że nie jeden ma problem w okazaniu Bogu miłości.
Dzisiejsza Ewangelia powyższy problem jednak rozwiązuje. Jezus, Syn Boży, mówiąc: Jeśli mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę (J14, 22), wyraźnie potwierdza, że ten miłuje Boga, kto zachowuje Jego naukę. Czyli, ten, kto żyje zgodnie z Bożymi przykazaniami, dowodzi, że kocha Boga.
Jezus, gdy zakończył mowę o miłości, zwrócił się do uczniów słowami: Pozostawiam wam pokój, obdarzam was moim pokojem (J 14,27).
Czym jest Chrystusowy pokój?
Pokój to nie tylko brak wojny, brak konfliktów zbrojnych, podziałów, czy wrogości. Pokój to przede wszystkim przeciwieństwo niepokoju, jak i lęku.
Jak osiągnąć Boży pokój? Pokój zagości w sercu człowieka wówczas, gdy będzie żył zgodnie z Bożymi przykazaniami. Natomiast, gdy pójdzie przeciwną drogą, wówczas w jego sercu pojawi się niepokój. Potwierdza to św. Augustyn w słowach: Niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie, Boże.
W dzisiejszym rozważaniu pochyliliśmy się nad przykazaniem miłości Boga i bliźniego. Rozważając zaś przykazanie miłości bliźniego, przypomnieliśmy sobie, że Jezus, ogłaszając je, wezwał każdego swego ucznia, wręcz nakazał mu, by tak miłował bliźniego, jak On nas umiłował.
Natomiast, rozważając przykazanie miłości Boga, oprzytomnieliśmy sobie, że ten kocha Boga, kto zachowuje Jego naukę.
Zaś gdy w naszym przedłożeniu pochyliliśmy się nad słowami Jezusa: Pozostawiam wam pokój, obdarzam was moim pokojem (J 14,27), doszliśmy do wniosku, że pokój pojawia się w sercu tego, kto kocha Boga i bliźniego.
Zatem, kroczmy przez życie drogą miłości. Wówczas w naszym sercu nie tylko zrodzi się pokój, a droga ta doprowadzi nas do domu Ojca.

Zesłanie Ducha Świętego, Rok C
8.06.2025 r.
Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem (Mt 10,33)
Jezus po zmartwychwstaniu pozostał na ziemi 40 dni. W tym czasie, spotykając się z Apostołami i swoimi uczniami, starał się przekonać ich, że rzeczywiście zmartwychwstał, że żyje.
Widział się z nim również w dniu wniebowstąpienia. Wówczas przykazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca: „Słyszeliście o niej ode Mnie – (mówił) - Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym (Dz 1,4-5). Następnie, w ich obecności, wstąpił do nieba.
Apostołowie, zgodnie z Jego poleceniem, wrócili do Jerozolimy z góry, zwanej Oliwną... Przybywszy tam, weszli do sali na górze (Dz 1,12-13) i trwali na modlitwie.
Spotkania Apostołów z Jezusem Zmartwychwstałym, jak i obecność przy Jego Wniebowstąpieniu, wzmocniły ich wiarę. Nie na tyle jednak, by z odwagą rozpocząć głoszenie Ewangelii.
Dopiero Duch Święty, obdarzył ich swoją mocą. Dzięki temu stali się de facto Jego świadkami. Wówczas, otworzywszy drzwi Wieczernika, wyszli do mieszkańców Jerozolimy i do zgromadzonych tam pielgrzymów i zaczęli głosić Jezusa Zmartwychwstałego. Zaś Piotr, który niedawno się Go zaparł, przemówił z tak wielką odwagą i mocą, że jednego dnia, przyłączyło się do nich około trzech tysięcy osób.
Zesłanie Ducha Świętego, które dokonało się w Wieczerniku, nie było wydarzeniem jednorazowym. Duch Święty pozostał dalej w Kościele. Dzisiaj również działa w nas. Mówię, działa w nas, bo został nam dany w czasie chrztu, a Jego pełnię otrzymaliśmy w sakramencie bierzmowania.
Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: Bierzmowanie udziela specjalnej mocy Ducha Świętego do obrony wiary, do mężnego jej wyznawania, jak i do życia zgodnego z wyznawaną wiarą. (KKK 2044).
Wszyscy tu obecni, z wyjątkiem dzieci, przyjęli sakrament bierzmowania. A tym samym otrzymali Ducha Świętego. Mimo to niewielu z nas broni swej wiary, mało jest i tych, którzy mężnie ją wyznają, czy tych, którzy żyją według jej zasad.
Dlaczego tak jest? Przecież Polska to katolicki kraj. Możemy powiedzieć to katolicki olbrzym. Tak, to katolicki olbrzym, ale śpiący. Po prostu, trzeba go obudzić, wyrwać z letargu.
W grudniu 2010 r. w XIV LO we Wrocławiu czworo uczniów, przy wsparciu „Gazety Wyborczej”, zażądało od dyrekcji szkoły zdjęcia krzyży, wiszących w salach lekcyjnych. Zorganizowano debatę, w której wzięli udział przeciwnicy, jak i obrońcy krzyża.
Obrońcy krzyża przed debatą rozdali uczniom wierzącym breloczki, na których z jednej strony był krzyż i napis: Nie wstydzę się Jezusa, a z drugiej słowa Jezusa: Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem (Mt 10,33). W ten sposób chcieli zmobilizować wierzących uczniów do obrony krzyża. Zwycięstwo w debacie, i to niepodważalne, odnieśli obrońcy krzyża.
Powodzenie tej akcji zrodziło pomysł, by w całym kraju zorganizować coś podobnego. I tak w 2011 r. ruszyła Akcja – Nie wstydzę się Jezusa. Głównym elementem tej inicjatywy było rozprowadzanie breloczków, na których, jak już wspomniałem, z jednej strony był krzyż i napis: Nie wstydzę się Jezusa, a z drugiej słowa Jezusa: Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem (Mt 10,33). Breloczki te zostały przekazane tym, którzy zadeklarowali, że będą je oficjalnie nosić.
Do tej akcji dołączyło wiele znanych osób. Dla przykładu podam jedynie kilka nazwisk: Agnieszka Radwańska Kuba Błaszczykowski, Marek Jurek, Krzysztof Ziemiec, Przemysław Babiarz. W akcji wzięło udział tysiące znanych, ale i zwykłych katolików. W sumie rozprowadzono 1.200000 breloczków.
Moi Drodzy! Weźmy z nich przykład. Nie wstydźmy się Jezusa. Bądźmy dumni, że On jest naszym Panem. Mężnie przyznawajmy się do Niego przed ludźmi, by nie musiał zaprzeć się nas przed swoim Ojcem.
Apostołowie, w oczekiwaniu na Zesłanie Ducha Świętego, trwali na modlitwie. Weźmy z nich przykład. Natomiast dzisiaj, w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego, postanówmy, że codziennie, podczas wieczornej modlitwy, będziemy prosić Ducha Świętego, by dał nam moc do obrony wiary, do mężnego jej wyznawania, ale i do życia zgodnego z wyznawaną wiarą. Ale i postanówmy również czynem potwierdzać swą wiarę.

XII Niedziela Zwykła, Rok C
22.06.2025 r.
Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie
i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną. (Mt 16, 24)
Jezu podczas rozmowy z Apostołami oświadczył: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, będzie odrzucony przez starszych, wyższych kapłanów i nauczycieli Pisma, zostanie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie (Łk 9,22). W tych słowach Jezus wyraźnie zapowiedział swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie.
Mateusz Ewangelista również opisał to wydarzenie. Przedstawił je szerzej niż Łukasz. Przytoczył nie tylko słowa Jezusa, zapowiadające Jego przyszłą mękę, ale i przedstawił reakcję Piotra na te słowa. Oto Piotr, przerażony zapowiedzią Jezusa, wziął Go na bok, mówiąc: Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie (Mt 16, 22).
Rozumiemy Piotra, że przeraziła go wypowiedź Jezusa. Każdy z nas, na jego miejscu, zapewne zachowałby się podobnie. Nikt z nas bowiem nie chce cierpienia, wręcz broni się przed nim.
Z podziwem zaś patrzymy na Jezusa, że przyjął krzyż i to dobrowolnie. Czyżby nie bał się cierpienia? Jezus, jak każdy człowiek, bał się cierpienia. W Ogrójcu, przecież prosił Ojca, by oddalił od Niego kielich cierpienia. Zaś krzyż przyjął, bo taka była wola Ojca. Dla Jezusa było to najważniejsze. Jezus przecież wyraźnie powiedział: Moim pokarmem jest pełnić wolę Tego, który mnie posłał (J 4, 34).
Dlaczego taka była wola Ojca? Dlaczego właśnie krzyż pojawił się w życiu Jezusa? Chcąc dać odpowiedź na te pytania, należy przenieść się myślą do raju, w którym żyli piersi rodzice. W raju Adam i Ewa żyli w przyjaźni z Bogiem. Wolni byli od cierpienia, a także od śmierci. W ich spokojne życie wmieszał się jednak szatan. Posłuchawszy go, zgrzeszyli nie tylko nieposłuszeństwem, ale i pychą. Wtedy to utracili życie wieczne, ale i przyjaźń z Bogiem.
Sami nie byli w stanie zadośćuczynić Bogu za swój grzech, ani też odzyskać utraconych darów. Bóg jednak przyszedł im z pomocą. Po wielu, wielu wiekach, zesłał na świat swego Syna. Syn Boży, stając się Człowiekiem, przyjął krzyż i przez mękę i śmierć, zadośćuczyniwszy za grzech pierwszych rodziców, zbawił ludzkość, czyli pojednał z Bogiem, a przez zmartwychwstanie przywrócił nadzieję życia wiecznego.
Wszystko to dokonało się dlatego, że Bóg tak umiłował świat, że Syna swego dał…. Od tego czasu krzyż, który uważano za najokrutniejszą karę, stał się znakiem, symbolem przeogromnej miłości Boga do człowieka. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13).
Ale krzyż to również brama do życia wiecznego. Dla Jezusa przecież krzyż był bramą do zmartwychwstania, jak i do wniebowstąpienia, by w końcu zasiąść po prawicy Ojca.
Jezus, zapraszając uczniów, by szli za Nim, chciał, by szli przez życie tak, jak On, czyli również drogą krzyża. Gdy wezwał ich do pójścia za sobą, oznajmił, że ten, kto chce pójść za Nim, niech zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój, i niech Go naśladuje. (Mt 16, 24).
Co to znaczy zaprzeć się samego siebie? Ten zapiera się samego siebie, kto odrzuca od siebie wszystko to, co oddziela go od Boga, czyli, niegodziwość, nikczemność, zło…, jednym słowem wszelki grzech.
Ale również i ten zapiera się samego siebie, kto, rezygnując ze swoich egoistycznych pragnień, daje się prowadzić przez Jezusa.
Ten, kto chce iść za Jezusem, ma również wziąć krzyż swój na ramiona.
Krzyża nie musimy szukać. Krzyż, cierpienie, towarzyszą nam przez całe ziemskie życie. Jest to często krzyż choroby własnej, lub bliskiej osoby, krzyż starości, czy też osamotnienia, krzyż alkoholu, narkomanii, czy też nałogów z którymi nie potrafimy się uporać. Mogą to być przeróżne krzyże.
Jezus nie odrzucił krzyża. My również weźmy swój krzyż na ramiona. A, gdy będzie nam ciężko, wtedy powiedzmy za św. Pawłem: wszystko mogę w tym, który mnie umacnia (Flp 4,12). Jezus z pewności nas wesprze.
Bruno Ferraro napisał opowiadanie, w którym obrazowo przedstawił, jak Jezus pomaga temu, który kroczy za Nim.
Pewnemu człowiek śniło się, że szedł brzegiem morza razem z Jezusem. Na niebie pojawiły się obrazy, jakby filmy, ukazujące konkretne wydarzenia z jego życia. Przy każdym z tych obrazów były widoczne na piasku dwa ślady stóp, jego i Jezusa.
Nagle ukazał mu się obraz, przedstawiający najbardziej dramatyczny moment, jaki przeżył w swoim życiu. Przy tym obrazie jednak zobaczył tylko ślady stóp jednej osoby. Wydawało mu się, że to ślady jego stóp. Wtedy z wyrzutem zawołał, Panie, powiedziałeś, że będziesz zawsze przy mnie. Dlaczego w chwili największego cierpienia zostawiłeś mnie samego?
Jezus zaś powiedział, wtedy, w tym dramatyczny momencie twego życia, nie byłeś w stanie iść za Mną. To Ja niosłem ciebie na swoich ramionach. Ślady, które widzisz na piasku, nie były twoje. Były to ślady moich stóp.
Jest to tylko opowiadanie, w którym Bruno Ferraro obrazowo, tak po ludzku, pokazał, jak wyobraża sobie pomoc Jezus dla tych, którzy za Nim kroczą.
Należy jednak zapytać, czy Jezus zapewnił swoje wsparcie i pomoc tym, którzy za Nim pójdą?
Znamy doskonale słowa Jezusa: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mt 11,28). W tych słowach Jezus nie tylko zaprosił do siebie utrudzonych i obciążonych uczniów, ale i zapewnił, że ich pokrzepi. Skoro tak, to, wówczas, gdy jesteś utrudzony, wyczerpany, czy też wymęczony, idź do Jezusa, a On cię pokrzepi.
Zatem, każdy z nas, kto decyduje się iść za Chrystusem, niech zaprze się samego siebie i weźmie krzyż swój na ramiona swoje. A wtedy, gdy będzie utrudzony, On go wesprze i pokrzepi.

XIV Niedziela Zwykła, Rok C
6.07.2025 r.
Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało.
Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo (Łk 10,2)
W Ewangelii dzisiejszej słyszeliśmy, jak Jezus posłał 72 swoich uczniów do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał (Łk 10,1). Chciał, by tam głosili Ewangelię, ale i zapowiadali Jego przybycie. Jezus, wysyłając ich, powiedział: Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo (Łk 10,2).
Słowa: Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo (Łk 10,2), najczęściej odbieramy, jako wezwanie do modlitwy o powołania kapłańskie i zakonne. Modlitwa ta ma zapewnić licznych głosicieli Ewangelii. Uważamy bowiem, że to kapłani są głównie zobowiązani do głoszenia Ewangelii.
W Ewangelii św. Łukasza w rozdziale IX czytamy: Jezus zwołał dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami oraz władzę leczenia chorób. I wysłał ich, by głosili królestwo Boże (Łk 9, 1-2). Natomiast w dzisiejszej Ewangelii dowiadujemy się, że Jezus, wysyłając 72 uczniów do miejscowości, do których zamierzał sam przybyć, nakazał im również głosić Ewangelię. Zatem głoszenie Ewangelii jest nie tylko obowiązkiem Apostołów i ich następców, ale i wszystkich Jego uczniów.
Skoro każdy chrześcijanin ma głosić Chrystusa, to warto zastanowić się nad tym, jak w praktyce ma tego dokonać. Kapłani głoszą Ewangelię w kościele, najczęściej na ambonie. Natomiast katolicy świeccy nie mają takich możliwości. Zatem, jak i gdzie mają głosić Chrystusa? Oczywiście, nie można od nich wszystkich wymagać, by porzucili swoje dotychczasowe życia i przywdziali zakonny habit, czy też zostali świeckimi misjonarzami.
Ewangelię można głosić nie tylko słowem, ale i codziennym życiem. Jezus wyraźnie powiedział: Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5,16). Zatem, owocnym sposobem głoszenia Ewangelii jest świadectwo życia.
Na czym ono polega? Świadkiem wary, świadkiem Ewangelii, jest ten, kto żyje zgodnie z jej nakazami. Krótko mówiąc, świadkiem wiary jest ten, kto, tak jak Chrystus, kroczy przez ziemię, dobrze czyniąc, czyli kochając.
W dzisiejszym rozważaniu pochylimy nad tym tematem.
Pięknie zilustrował go Jan Paweł II w słowach: Moje lata chłopięce i młodzieńcze łączą się przede wszystkim z postacią mego ojca, którego życie duchowe po stracie żony i starszego syna, niezwykle się pogłębiło. Patrzyłem z bliska na jego życie, widziałem, jak umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do modlitwy. To było najważniejsze w tych latach, które tak wiele znaczą w okresie dojrzewania młodego człowieka. Ojciec, który umiał sam od siebie wymagać, w pewnym sensie nie musiał już wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba samemu sobie stawiać wymagania i przykładać się do spełniania własnych obowiązków.
Po prostu Jan Paweł patrzył na ojca i to mu wystarczyło. Nie potrzebował perswazji, czy zachęt. Dla niego klęczący ojciec, ale i ojciec wymagający od siebie, był najlepszym wzorem.
Ostatnio spotkałem jednego z moich uczniów. Nie widzieliśmy się przeszło dwadzieścia lat. Powspominaliśmy szkolne czasy. Zapytałem również, czy katecheza zostawiła jakiś ślad w jego życiu? Powiedział, było z tym różnie. Gdy poszedłem na studia, mówił, zamieszkałem w akademiku. W krótkim czasie oddaliłem się od Boga i od Kościoła. Sprzyjała temu wolność, którą poczułem po wyprowadzeniu się z domu rodzinnego, ale i przykład obojętnych kolegów i koleżanek.
Główną jednak przyczyną odejścia od wiary byli moi rodzice. Rodzice uważali się za wierzących. Uczestniczyli co prawda prawie w każdej niedzielnej we Mszy św. Przystępowali do spowiedzi wielkanocnej. Przyjmowali także kolędę.
W domu rodzinnym jednak nie było atmosfery chrześcijańskiej. Brakowało w nim miłości, życzliwości, przebaczenia… Bardzo często między rodzicami były „ciche dni”. Nie widziałem również, by rodzice komukolwiek pomagali. Najważniejsze u nich było utrzymanie wysokiego poziomu materialnego w swoim życiu.
Mimo, że rodzice uważali się za wierzących, tego jednak w ich codziennym życiu nie dostrzegłem. Wiara nie miała żadnego wpływu na ich codzienne życie. Jako młody człowiek, widząc jałowość ich wiary, powiedziałem sobie, nie chcę wiary, która nie czyni człowieka lepszym, która jest tylko obrzędowym dodatkiem. W końcu przestałem praktykować.
Na studiach poznałem dziewczynę. Dzisiaj jest moją żoną. Nie kryła się z tym, że jest głęboko wierzącą osobą. Początkowo przyglądałem się jej z uwagą. Z biegiem czasu zobaczyłem, że jest przywiązana do rodziny, a także, że z wielkim szacunkiem wypowiada się o swoich rodzicach. Dostrzegłem, że chętnie pomaga innym, a nawet udziela się charytatywnie. Było w niej bowiem wiele życzliwości. W czasie narzeczeństwa, nie raz, przekładaliśmy godzinę naszych spotkań, bo kolidowały one z zajęciami w punkcie charytatywnym.
W końcu, po przeszło dwóch latach znajomości, przekonałem się, że tak ukształtowała ją wiara, że Chrystus faktycznie był jej Drogą. Ona bowiem tak, jak Jezus, szła przez ziemię dobrze czyniąc (Dz 10,38). Patrząc na nią, zrozumiałem, że rzeczywiście wiara jest wielką siłą, która potrafi pięknie ukształtować człowieka. Takiego świadectwa nie dali mi rodzice. Dała mi je dziewczyna, która dziś jest moją żoną.
Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało (Łk 10,2). Skoro jest mało robotników, to włączmy się do grona pracujących na polu Ewangelii. Jak to uczynić? Zwyczajnie, stańmy się świadkami wiary, świadkami Ewangelii. Niech świeci światło nasze przed ludźmi, aby, widząc nasze dobre uczynki, szli z nami za Chrystusem.

XVI Niedziela Zwykła, Rok C
20.07.20025 r.
Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona (Łk 10,41-42).
Ewangelia dzisiejsza pokazała nam Jezusa w Betanii, u przyjaciół, dokładnie u Marii i Marty. Siostry przyjęły Go z radością, każda jednak na swój sposób. Marta uwijała się około rozmaitych posług (Łk 10,39). Zależało jej bowiem na godnym przyjęciu zacnego Gościa. Maria zaś, usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa (Łk 10,39).
Pracowita Marta, widząc zachowanie siostry, powiedziała do Jezusa: Panie, nic Cię to nie obchodzi, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła.(Łk10,40 ).
Nie jeden z nas, gdyby miał ocenić postawę sióstr, pochwaliłby Martę za pracowitość, a Marię skłoniłby do pomocy siostrze.
Jezus zaś powiedział: Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona (Łk 10,41-42). Dlaczego Jezus pochwalił Marię?
Obecność Jezusa w domu sióstr to wyjątkowa okazja do spotkania z Nim, jak i do rozmowy, a przede wszystkim i do wysłuchania Jego nauki. Maria po prostu skorzystała z tej okazji. Jezus pochwalił ją za to. Tym samym dał do zrozumienia, że postawa jej była cenniejsza niż posługa Marty.
Spotkanie Marii i Marty z Jezusem z pewnością umocniło ich wiarę. Potwierdziła to Maria, mówiąc: Mocno wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat (J 11,27). Słowa te wypowiedziała krótko przed wskrzeszeniem swego brata Łazarza.
Spotkanie Marii i Marty z Jezusem było nie tylko okazją do wzmocnienia ich wiary, ale i napełniło serca sióstr życzliwością i miłością. Maria dała tego dowód, namaszczając drogocennym olejkiem stopy Jezusami przed Jego śmiercią (J 12,1-8).
Andre Frossard, członek Akademii Francuskiej, deklarujący się jako ateista, po przypadkowej wizycie w kościele, doznał nawrócenia. Po nawróceniu powiedział: Bóg jest, spotkałem Go. Napisał też książkę pod tym samym tytułem.
Każdy z nas może również spotkać Jezusa. Z pewnością spotka Go podczas modlitwy, jak i podczas Mszy św. Co więcej podczas Najświętszej Ofiary może nawet wysłuchać Jego słów, jak i przyjąć Go do swego serca.
Spotkanie Jezusa z Marią, jak i Martą, przemieniło ich życie. Po prostu wzmocniło ich wiarę, jak i napełniło serca miłością. Każda modlitwa, która jest autentycznym spotkaniem z Jezusem, również otwiera serce człowieka i sprawia, że jego ręce otwierają się w geście życzliwości.
By nie być gołosłownym podam kilka przykładów:
Św. Matka Teresa z Kalkuty codziennie rano uczestniczyła we Mszy św., a wieczorem, razem z siostrami, przez godzinę adorowała Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Natomiast w ciągu całego dnia pomagała najbiedniejszym. Modlitwa dla niej nie była ucieczką od świata, ale siłą do działania w konkretnym miejscu świata.
Jej dewizą były słowa: Owocem modlitwy jest wiara, owocem wiary jest miłość, a owocem miłości jest służba.
Św. Benedykt, żyjący w VI wieku, założył zakon benedyktynów, najstarszy katolicki zakon w Polsce. Święty ów, znając życie, wiedział doskonale, że człowiek, który liczy tylko na swoje siły, wiele nie osiągnie. Potrzebna jest mu jeszcze pomocy i wsparcia Boga. Dlatego mottem reguły zakonu uczynił słowa: módl się i pracuj. Dzięki modlitwie praca benedyktynów wydała piękne owoce.
Albert Chmielowski porzucił artystyczną karierę i służył bezdomnym. Taka decyzja zrodziła się w jego sercu podczas modlitwy.
Czy moja modlitwa również rodzi piękne owoce? Czy dzięki niej żyję zgodnie z zasadami wiary? Czy modlitwa sprawia, że kocham bliźniego, jak siebie samego? Czy spotkanie z Jezusem na modlitwie otwiera moje serce, ale i ręce na potrzeby tych, wśród których żyję?
Dlaczego spotkanie z Jezusem otwiera serce człowieka?
Skoro Bóg jest Miłością, to każde spotkanie z Nim, czyli spotkanie z Miłością, zgodnie z zasadą – kto z kim przestaje, takim się staje – rodzi w sercu chrześcijanina miłość.
Wielu, którzy modlą się, jak i uczestniczą we Mszy św., mimo to dalej ma zamknięte swoje serca.
Dlaczego tak dzieje się?
Nie każde uczestnictwo we Mszy św. jest spotkaniem z Jezusem. Dla wielu to jedynie spełnieniem niedzielnego obowiązku. Są i tacy, dla których obecność na Mszy św. to po prostu nawyk, przyzwyczajenie…
Natomiast modlitwa dla wielu to jedynie recytacja wyuczonych tekstów, a nie rozmową z Bogiem. Brak w niej często ufności, zawierzenia, uwielbienia, czy też podziękowania za otrzymane dobro. Zaś, gdy proszą, wówczas jedynie usiłujemy „przekonać” Boga do swojej woli.
Dzisiaj, jak zwykle w niedzielę, wielu nas przybyło do kościoła. Jednak, nie dla wszystkiej było to spotkaniem z Bogiem. Zatem ci, którzy nie spotkali się z Nim, nie będą mogli powiedzieć: Jezus, Syn Boży jest, spotkałem Go. A skoro nie spotkali się z Nim, to Go również nie zaproszą, by wspierał ich i im błogosławił.
Uczyńmy wszystko, by nasza modlitwa stała się rzeczywiście rozmową z Bogiem. By tak się stało, włóżmy w nią więcej serca, umysłu, woli, ale i w ufności, jak i wiary.

XIX Niedziela Zwykła, Rok C
10 sierpnia 2025 r.
Nie bój się, mała trzódko, spodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo (Łk 12,32). Słowa te Jezus skierował do swoich uczniów. Nazwał ich małą trzódką. Rzeczywiście była to niewielka wspólnota wierzących. Życie jej jednak nie było usłane różami. Byli bowiem prześladowani, jak wielu chrześcijan w pierwszych wiekach.
Jezus zdawał sobie sprawę z ich położenia. Toteż, chcąc zachęcić ich do mężnego trwania we wierze, powiedział: Nie bój się, mała trzódko, spodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo (Łk 12,32). Skoro Ojciec jest gotów dać im Królestwo to znaczy, że obdarza ich życzliwością. Zatem to oświadczenie nie tylko wlewa w serca uczniów radość z daru Królestwa, ale i daje nadzieję wsparcie ze strony Ojca niebieskiego.
Co to za Królestwo?
Mówiąc o królestwie Bożym, najczęściej myślimy o Królestwie, które nadejdzie w dniu ostatecznym. Tymczasem Jezus, nauczając o Królestwie, mówił też, że królestwo Boże jest wśród nas (Łk 17,20), to znaczy, że ono jest obecne tu, teraz na ziemi.
Zatem, my również teraz, tu na ziemi, możemy stać się uczestnikami tego Królestwa.
Jak tego dokonać?
Każdy, kto pragnie zostać członkiem królestwa Bożego, czyli jego obywatelem, powinien uznać Boga za swego Pana, ale i spełniać Jego wolę, czyli żyć zgodnie z przykazaniami.
Stając się jednak uczestnikiem Królestwa Bożego, powinien jeszcze dbać i troszczyć się o jego utrzymanie, jak i o jego rozwój. Jak tego dokonać?
Człowiek może rozwijać w swoim sercu Królestwo Boże modląc się, przyjmując sakramenty św., a przede wszystkim postępując zgodne z przykazaniem miłości.
Natomiast ten, kto nie uzna Boga za swego Pana i nie żyje zgodnie z Jego przykazaniami, wyklucza się z tego królestwa teraz, tu, na ziemi, ale i w wieczności. Każdy bowiem, kto pragnie wejść do królestwa w dniu ostatecznym, powinien już tu, na ziemi, w nim uczestniczyć.
Jezus zanim zapowiedział swoim uczniom, że Ojciec da im Królestwo (Łk 12,32), wcześniej zwrócił się do nich, mówiąc: Nie bój się, mała trzódko… (Łk 12,32). Po prostu chciał mobilizował ich do mężnego zdobywania Królestwa.
Słowa Nie bój się najczęściej występują w Ewangelii św. Łukasza.
Anioł Gabriel w dniu Zwiastowania, przybywając do Maryi, również zwrócił się do Niej tymi słowy. Powiedział do Niej również: Nie bój się, Maryjo, znalazłaś łaskę u Boga, oto poczniesz i porodzisz syna. Maryja, zgodziła się na to. Po swej deklaracji rozpoczęła odważnie pełnić rolę Matki Syna Bożego.
Nie było to łatwe zadanie. Musiała bowiem wykazać się wielką odwagą i męstwem.
Człowiek odważny to niekoniecznie ten, kto się nie boi. Człowiek odważny to ten, który działa mimo strachu, który po prostu mężnie wypełnia zlecone mu zadanie.
Spójrzmy kolejny raz na Maryję. Po Zwiastowaniu Jej sytuacja nie była łatwa, ani prosta. Po zaślubinach z Józefem, zanim zamieszkali razem, stała się brzemienną za sprawą Duch Świętego. Wówczas to Józef, nie chcąc narazić Jej na zniesławienie, zamierzał Ją potajemnie oddalić.
Poza tym Maryja była członkiem konkretnej społeczności. Trudno było wszystkim tłumaczyć, że spotkała Ją wielka łaska od Boga, że dziecko, które nosi pod sercem, poczęło się za sprawą Ducha Świętego. Zapewne w to, by Jej i tak nie uwierzył.
To jeszcze nie wszystko, Maryja również wiedziała, że w Prawie Mojżesza jest zapisane, że dziewczyna, która w dnu zaślubin nie będzie w stanie dziewiczym, ma być postawiona przed wejściem do domu swego ojca i przez mieszkańców ukamienowana (por. Pwt 22, 20n).
Maryja, mimo wszystko, mężnie pełniła swoją misję. Nie załamała się, gdy zabrakło dla Niej miejsca w gospodzie, ani wtedy, gdy rodziła Syna w grocie pasterskiej, nawet wówczas, gdy razem z Józefem i Synem uciekała przed Herodem do Egiptu.
Trudności w Jej życiu było wiele. Najbardziej dramatycznym momentem był dla Niej jednak czas, który przeżyła pod krzyżem Syna. Wówczas najjaśniej zabłysło Jej męstwo.
Co niedzielę, uczestnicząc we Mszy św., słuchamy Słowa Bożego. Jaką myśl z dzisiejszej liturgii Mszy św. weźmiemy sobie do serca?
Niech to będą słowa Jezusa: Nie bój się, mała trzódko, spodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo (Łk 12,32).
Zatem wejdźmy do Królestwa, stańmy się Jego obywatelami. Stanie się tak, gdy uznamy Jezusa za naszego Pana i pójdziemy za Nim drogą miłości.
Dzisiaj niestety do dobrego tonu należy krytykować i szydzić z Kościół. Toteż nie wielu przyznaje się do Jezusa. Na szczęście są młodzi, znani ludzie, którzy mają odwagę przyznać się do Niego.
„Komu dedykuje pan swoje skoki?” – zapytała Kamila Stocha, Katarzyna Stoparczyk. Skoczek odpowiedział klarownie. „Nie zastanawiałem się nad tym komu, ale jak bym teraz miał pomyśleć, przede wszystkim Panu Bogu, bo to dzięki Niemu jestem tym kim, jestem, i robię to, co robię” – oświadczył.
Innym razem opowiadał, że zawsze przed zawodami ma w zwyczaju modlić się o bezpieczeństwo nie tylko dla siebie, ale także dla swoich rywali.
Wyznał także, że „codziennie modli się na różańcu w intencji dziecka, które akurat doznaje krzywdy w danym momencie”.
My też wybierzmy Jezusa na swego Pana i Króla. Kroczmy za Nim drogą miłości. Dzięki temu wejdziemy w szeregi Królestwa Bożego. Droga miłości przecież jest najpewniejszą droga do Królestwa. Omiatajmy o tym, że każdy, kto pragnie wejść do królestwa w dniu ostatecznym, powinien już tu, na ziemi, w nim uczestniczyć.

Wniebowzięcie NMP – 2025 r.
W Wigilię Uroczystości Wniebowzięcia NMP, w miasteczku włoskim Subiaco, od czasów średniowiecza, organizowana jest procesja. Mieszkańcy, idąc główną ulicą miasteczka, niosą obraz Matki Bożej Wniebowziętej.
W tym samym czasie, z przeciwnego kierunku miasta, idzie druga procesja. Jej uczestnicy niosą obraz Chrystusa Zbawiciela.
Gdy procesje spotkają się na placu przed kościołem parafialnym, wtedy obrazy kłaniają się sobie. Następnie łączą się w jedną procesję. Obrazy zaś, niesione jeden obok drugiego, zanoszone są do parafialnego kościoła. Ma to niejako przedstawiać Jezusa wprowadzającego Maryję do nieba.
Uroczystość Wniebowzięcia spontanicznie kieruje nasze oczy ku niebu. Są zapewne wśród nas i tacy, którzy w tym dniu nie tylko spojrzą w niebo, ale i zastanowią się nad tym, jak je osiągnąć. Zapytajmy zatem, jak „dojść” do nieba?
Maryja Niepokalana, czyli wolną od grzechu pierworodnego, po zakończeniu ziemskiego żywota, została wzięta z ciałem i duszą do nieba. To wydarzenie nie było skutkiem Jej zasług, lecz darem, przywilejem, danym przez Boga.
Natomiast, my ludzie, obciążeni grzechem i słabością, nie kroczymy do nieba tą samą drogą. Nasza droga do nieba jest trudniejsza, ale cel ten sam. Toteż Jezus jest przy nas. Po prostu idzie z nami, Maryja nas wspiera, a Kościół prowadzi. Nie powinniśmy się lękać. Niebo jest dostępne dla każdego, kto z wiarą i miłością kroczy ku niemu.
Wierzymy, że pełnia zbawienia, czyli niebo, jest darem Boga. Skoro tak, to zastanówmy się, kto ten dar otrzyma? Odpowiedź na to pytanie daje nam Ewangelia: Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony (Mk 16,16). Zatem, do nieba prowadzi droga wiary.
Czym jest wiara?
Wierzymy w Boga, ale i wierzymy Bogu. Zatem, nie tylko wierzymy w Jego istnienie, ale również wierzymy, ufamy i zawierzamy Jemu. Wierząc Bogu, pozwalamy, by nas prowadził, korzystamy z sakramentów św., ale i rozmawiamy z Nim, czyli się modlimy. Ten, kto rzeczywiście wierzy Bogu, stara się być przy Nim nie tylko jedną godzinę na niedzielnej Mszy św., lecz przez cały tydzień. Ten, kto wierzy Bogu, nie tylko ufa Jego słowom, obietnicom i przykazaniom, ale i układa swoje życie zgodnie z nimi.
Takie życie zgodne z wiarą jest jednocześnie praktycznym wyznaniem wiary. Wiara, która wyraża się w uczynkach, a konkretnie w czynach miłości, jest żywą wiarą, zaś wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2,26). Tylko żywa wiara prowadzi do zbawienia. A każdy dobry uczynek, inspirowany wiarą, nie jest zapłatą za zbawienie, lecz praktycznym jej potwierdzeniem.
Każdy zatem, kto chce już tu na ziemi wejść na drogę zbawienia, a w wieczności osiągnąć jego pełnię, powinien kroczyć przez ziemię drogą wiary i miłości.
Nim rozpoczniemy dalsze rozważania wpierw posłuchajmy starej legendy.
Było dwóch mnichów, którzy wyczytali w starych księgach, że na końcu świata jest miejsce, w którym ziemia styka się z niebem. Postanowili je odnaleźć, bo uważali, że tam łatwiej „wejść” do nieba. Udali się więc w podróż. W końcu, po wielu latach, dotarli do bram nieba. Zapukali. Z bijącym sercem nacisnęli klamkę. Gdy drzwi się otworzyły, oniemieli! Zobaczyli swój klasztor, z którego wyszli przed laty.
Wtedy zrozumieli, że miejscem, w którym ziemia styka się z niebem, czyli, z którego, mówiąc obrazowo, można wejść do nieba, to miejsce, w którym żyją, pracują i odpoczywają. Właśnie tylko w tym miejscu, gdzie postawił ich Bóg, „dojrzewają” do nieba.
Maryja mimo przywilejów, którymi Bóg Ją obdarował, z potrzeby serca szła przez życie również drogą wiary i miłości. Jesteśmy Jej wdzięczni za przykład wiary i miłości.
To w miejscu Jej zamieszkania, w Nazarecie, Anioł Gabriel zapowiedział, że zostanie Matką Syna Bożego. Zaś w Betlejem, gdzie zabrakło dla Niej miejsca w gospodzie, przyszło Jej rodzić Syna w grocie pasterskiej.
A wtedy, gdy razem z Józefem i Synem musiała uciekać przed Herodem do Egiptu, trzymała się również drogi wiary i miłości. Nawet pod krzyżem, gdy Syn umierał, trwała wiernie przy Nim. Do tego stopnia wierzyła i ufała Bogu, że stała się Jego Służebnicą.
Maryja szła przez życie również drogą miłości. Jej kochające serce dostrzegamy w codziennym życiu Świętej Rodziny, a szczególnie w życiu Jej Syna, i to od kolebki po krzyż.
Bóg również postawił każdego z nas w konkretnym miejscu. Tym miejscem jest to, w którym żyjemy, w którym zmierzamy do nieba drogą wiary i miłości.
Chcąc kroczyć ku niebu, musimy mieć wiarę w sercu. To jeszcze nie wszystko. By wiary nie utracić, trzeba ją umacniać systematycznym uczestnictwem we Mszy św., jak i przyjmowaniem sakramentów świętych. Pamiętać też należy o modlitwie. Wiara przecież jest łaską, czyli darem darmo danym. Zatem prośmy Boga o nią.
Na granicy trzech państw Ameryki Południowej znajduje się wysoki słup graniczny. Umieszczone są na nim strzałki, zwrócone w kierunku trzech stolic sąsiadujących ze sobą państw. Podane są na nich również odległościami do nich. Natomiast, na wierzchołku tego słupa umieszczono strzałkę z napisem: Do nieba zdąża się przez całe życie. Słowa, wypisane na tej konstrukcji, niech przypominają nam, że do nieba należy kroczyć przez całe życie.
Niebo to obecność Boga, w którym nie ma bólu, leku, grzechu, ani śmierci. Niebo jednak to nie nagroda za bycie idealnym. Niebo to po prostu owoc życia z Bogiem.
Święci, jak Matka Teresa, św. Franciszek czy Jan Paweł II, żyli wiarą i miłością. Przez to, stając się „czyści sercem”, doznali spotkania z Bogiem.
Jeżeli chcemy być z Bogiem, czyli iść do nieba, musimy żyć tym, czym On jest – czyli Miłością. Kroczmy przeto przez ziemię drogą wiary. Prawdziwa zaś wiara zawsze owocuje miłością. Miłość taka to nie uczucie. Miłość to cierpliwe słuchanie dziecka, które zadaje milion pytań, to telefon do samotnej sąsiadki, to pomoc komuś, kto cię o to nie prosi, to modlitwa za tych, których trudno kochać. Miłość to konkretny czyn.

XXI Niedziela Zwykła, Rok C
24.08.2025 r.
Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?
Jezus w drodze do Jerozolimy, przechodząc przez miasta i wsie, nauczał. Wówczas ktoś zapytał: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? Zapewne takie pytanie w XXI wieku nie pojawia się często. Pytamy raczej o samopoczucie, zdrowie, pracę, czy też plany na przyszłość. Rzadko zaś rozmawiamy o niebie, wieczności, zbawieniu, czy też o Sądzie Ostatecznym.
Wierzący znają naukę Jezusa o niebie i o życiu wiecznym. Znają zapewne i słowa, które Jezus wypowiedział do apostołów podczas Ostatniej Wieczerzy: W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem (J 14,2-3). A mimo to bardziej interesuje ich życiem doczesne.
Dobrze, że dzisiejsza Ewangelia mówi o zbawieniu. Dzięki temu przynajmniej przez chwilę pochylamy się nad tajemnicą zbawienia.
Dlaczego Zbawiciel przyszedł na ziemię?
Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w pierwszej księdze Starego Testamentu, dokładnie w Księdze Rodzaju. Czytamy w niej, że pierwsi rodzice, Adam i Ewa, żyjąc w raju, byli wolni od cierpień, a nawet od śmierci. A co najważniejsze, żyli tam w przyjaźni z Bogiem. Niestety, popełniając grzech, zwany pierworodnym, utracili nie tylko raj, ale i życie wiecznego oraz przyjaźń z Bogiem.
Bóg jednak nie przestał ich kochać! Obiecał, że pośle Zbawiciela, który zbawi ich, czyli przywróci im życie wieczne, a także przyjaźń z Bogiem.
Rzeczywiście, gdy nastała pełnia czasu, Syn Boży, Jezus Chrystus, stał się Człowiekiem. A pod koniec ziemskiego życia wziąć krzyż na ramiona swoje, by przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie nas zbawić, czyli przywrócić utracone przez grzech życie wieczne i przyjaźń z Bogiem.
Św. Jan w swojej Ewangelii przedstawił to jasno i konkretnie, pisząc: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16).
Zatem zbawienie, które wysłużył Jezus, to dar Bożej miłości, to dar darmo dany. Nie można go sobie załatwić, „kupić”, a nawet nie można go nabyć za cenę dobrych uczynków.
Co prawda, niejeden chrześcijanin sądzi, że gdy w życiu spełni wiele dobrych uczynków, zasłuży sobie na niebo. Tymczasem pełnia zbawienia, czyli niebo, jest darem Boga, którego nie można kupić.
Kto zatem będzie zbawiony?
Ewangelia daje jasną i krótką odpowiedź: Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony (Mk 16,16).
Zatem, zbawieni będą ci, którzy przyjęli chrzest. Na szczęście wszyscy tu obecni są ochrzczeni. Tym samym spełnili już pierwszy warunek potrzebny do zbawienia. Chrzest zgładził grzechy pierworodny, dał łaskę uświęcającą, czyli życie Boże. Dał również prawo do przyjmowania pozostałych sakramentów św. Dzięki temu, w drodze do domu Ojca, przyjmując Chrystusa w Komunii św., posilali się Bożym pokarmem. A, gdy zgrzeszyli, sakrament pokuty pomógł im w powrocie do Boga.
Przyjęcie chrztu to dopiero pierwszy krok. Natomiast do zbawienia jest jeszcze potrzebna wiara. Mówi o tym wyraźnie Ewangelia (Mk 16,16). A wiara ta powinna być mocna, głęboka i żywa. Jedynie taka wiara jest w stanie kształtować codzienne życie zgodnie z wolą Bożą. Zatem, co powinno cechować człowieka w pełni wierzącego?
Ten, kto wierzy, powinien wierzyć w Boga, ale i wierzyć Bogu. Takie rozróżnienie jest bardzo ważne.
Ten, kto wierzy w Boga, jedynie uznaje, że Bóg istnieje. To stanowczo za mało. Św. Jakub przypomina: Złe duchy też wierzą i drżą (Jk 2,19).
Zaś ten, kto wierzy Bogu, ten nie tylko ufa Jego słowom, Jego obietnicom, Jego przykazaniom, ale układa swoje życie zgodnie z zasadami wiary.
Od początku wojny w Ukrainie docierały do nas różne dramatyczne, wręcz tragiczne wieści. Ostatnio w Internecie czytałem wstrząsającą historię o pewnej ukraińskiej lekarce. Otóż ona, po zbombardowaniu miasta, postanowiła pozostać w szpitalu wraz z kilkudziesięcioma rannymi pacjentami. Nie miała żadnej gwarancji, że przeżyje. Nie wiedziała, czy w najbliższym czasie nie spadną kolejne bomby. Wiedziała jedno – powinna zostać przy rannych i chorych. Tak mówiło jej sumienie. Ranni przecież potrzebowali jej pomocy.
Jako osoba wierzącą, zapytała siebie, co w takiej sytuacji zrobiłby Jezus? Odpowiedź była tylko jedna. Jezus by pozostał. Więc pozostała. Pozostała, bo tak nakazywała jej wiara. Była to żywa i konkretna wiara. Jej bohaterski czyn to wielkie wyznaniem wiary, dokonane życiem.
Jeżeli wiara prowadzi do zbawienia, to każdy dobry uczynek, inspirowany wiarą, nie jest zapłatą za zbawienie, lecz praktycznym wyznaniem wiary. Wówczas taka wiara jest rzeczywiście żywa, bo wyraża się w uczynkach – inaczej nie zbawia. Potwierdza to św. Jakub, pisząc: „Wiara bez uczynków jest martwa” (Jk 2,26).
Jezus powiedział: Kto uwierzy… będzie zbawiony (Mk 16,16). Zatem każdy, kto chce, już tu na ziemi, wejść na drogę zbawienia, a w wieczności osiągnąć jego pełnię, czyli niebo, powinien wyznawać swoją wiarę codziennym życiem, czyli potwierdzić ją dobrymi czynami. Oby nie zabrakło w naszym życiu uczynków inspirowanych wiarą. Pamiętajmy zawsze, że Wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2,26).

XXIII Niedziela Zwykła, Rok C
7.09.2025 r.
Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci,
braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. (Łk 14,26)
Ze zdziwieniem słuchamy tych słów. Wydają się one sprzeczne z nauczaniem Jezusa. Jezusa przecież wzywał swoich uczniów, by wzajemnie się miłowali, a nawet, by kochali swoich wrogów. Nazwał również przykazanie miłości największym przykazaniem.
Czyżby Jezus, Piewca miłości, mógł wzywać do nienawiści kogokolwiek?
Rozważając słowa Jezusa, musimy mieć na uwadze to, że zostały one wypowiedziane przed dwoma tysiącami lat, zgodnie z semickim sposobem mówienia. Bowiem, język aramejski, którym mówił Jezus oraz hebrajski, w którym został napisany Stary Testament, należą do języków semickich. A w tych językach najczęściej nie ma stopniowania. Często, zamiast powiedzieć „mniej kocham”, mówi się „nienawidzę”, a „więcej kocham”, mówi się po prostu miłuję.
Na przykład w Starym Testamencie czytamy: Bóg umiłował Jakuba, a Ezawa znienawidził (Mal 1,2-3; por. Rz 9,13). Tymczasem, Bóg nie żywił wrogości do Ezawa, jak sugerowałyby powyższe słowa, tylko bardziej kochał Jakuba. Dlatego dał mu pierwszeństwo, a Ezawa postawił na dalszym miejscu, bo kochał go mniej.
Zgodnie z naszym, współczesnym sposobem myślenia, słowa Jezusa: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26) należy wyrazić tak: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a bardziej kocha swego ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i siostry, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Tak ujęta wypowiedź Jezusa, w pełni oddaje sens, jak i treść słów Jezusa.
Zatem, uczeń Jezusa ma kochać bardziej Boga, niż kogokolwiek. Po prostu ma zawsze stawiać Go na pierwszym miejscu.
Mama trójki dzieci, przed laty, podczas kolędy, opowiedziała mi o trudnej rozmowie z najstarszą córką. Córka studiowała w innym mieście. Mama zauważyła, że zaczęła odchodzić od Boga. Przestała chodzić do kościoła, zaczęła żyć w związku bez ślubu. Próbowała z nią rozmawiać, tłumaczyć, ale córka powiedziała jasno: Mamo, jeśli chcesz mieć ze mną kontakt, przestań mówić mi o Bogu.
Na to matka, z bólem serca, ale z ogromną wiarą, powiedziała: Kocham cię, córeczko. Ale nie mogę udawać, że to, co robisz, jest dobre. Jeśli muszę wybierać między tobą a Bogiem – wybieram Boga, bo tylko On może nas na nowo kiedyś ponownie połączyć.
Nie zerwała kontaktu z córką. Modliła się za nią codziennie. Po dwóch latach córka wróciła. Zawiodła się na tym, któremu bezgranicznie ufała. Wiedziała jednak, że mama kocha ją, że może zawsze do niej wrócić. Wtedy powiedziała: Mamo, gdybyś nie wybrała Boga, nie uratowałabyś mnie.
Oto inna historia. Michał przez długie lata był ministrantem. Należał też do Oazy Młodzieży. Był mocno związany z Kościołem. Na studiach poznał dziewczynę. Pokochał ją. Pewnego dnia dziewczyna powiedziała – zamieszkajmy razem. Przecież kochamy się. Po co czekać do ślubu? Przecież, wszyscy tak robią.
Michał kochał ją bardzo. Wiedział jednak, że, godząc się na jej propozycje, złamie Boże przykazanie, pozbawi Boga pierwszego miejsca w swoim życiu, a także nie będzie mógł przyjmować Komunii św. A w końcu prawdopodobnie oddali się od Kościoła i porzuci wiarę.
Michał w końcu powiedział, jesteś dla mnie tak ważna, że nie chcę cię używać. Chcę cię kochać w pełni – gdy będę gotów na zawsze. Kocham bowiem nie tylko twoje ciało, ale twoje serce, twoje marzenia i godność. Czystość i czekanie to nie „zakaz”, ale wyraz szacunku. Toteż chcę czekać. Prawdziwa miłość nie polega na tym, że dziś jest mi z tobą dobrze, ale że chcę tego dobra dla ciebie zawsze – nawet wtedy, gdy będzie trudno.
Rozstali się. Dziewczyna odeszła. Michał mocno to przeżył. Bywały nawet momenty, że pragnął do niej wrócić. Decyzji jednak nie zmienił.
Po dwóch latach poznał dziewczynę, która dziś jest jego żoną. Połączyło ich nie tylko małżeństwo, ale i wiara w Boga. Po latach Michał powiedział, gdybym wtedy wybrał „łatwą miłość”, nigdy nie doświadczyłbym miłości prawdziwej.
Św. Jan mówi: Bóg jest miłością (1J 4,8). Skoro Bóg jest miłością, to jest również źródłem ludzkiej miłości. Bez Boga człowiek szuka w miłości głównie zaspokojenia swoich potrzeb. Miłość zaś, która jest z Boga, zawsze do Niego prowadzi, ale i zawsze rodzi dobro. Tylko taka miłość jest prawdziwa.
Natomiast, jeżeli miłość prowadzi do grzechu, łamie Boże przykazania, oddala od Boga, nie jest to miłość prawdziwą.
Oczywiście Bóg chce, byśmy kochali rodzinę. Chce również, by młodzi obdarzali się wzajemną miłością. Gdy jednak miłość do rodziny, czy też do wybranej osoby, odciąga od Boga, skłania do łamania przykazania, rodzi grzech, wtedy należy powiedzieć jej „nie”.
Uczeń Jezusa kocha bardziej Boga, niż kogokolwiek. Toteż, Bóg u niego jest zawsze na pierwszym miejscu.
Kto kocha Boga, ten również kocha człowieka. Miłość, która jest z Boga, jest zawsze miłością wierną, czystą i głęboką. Taka miłość nigdy nie traktuje drugiego człowieka przedmiotowo. Zawsze czyni i życzy mu dobrze, ale i mówi o nim dobrze. Po prostu taka miłość jest nieustannym dawaniem.

XXV Niedziela Zwykła, Rok C
21.09.2025 r.
Nie możecie służyć Bogu i mamonie (Mt 6,24)
Mówiąc o mamonie, należy wpierw określić, czym ona jest. Słowo to pochodzi z języka aramejskiego. Oznacza bogactwo, majątek, pieniądze. Mamona również jest symbolem chciwości, materializmu, jak i przywiązania do dóbr doczesnych.
Jaką drogą człowiek bogaci się? Zwyczajnie pracą. Po prostu, pracując, zarabia. A zarabiając, bogaci się.
Co Pismo Święte mówi o pracy? Jak ją ocenia?
W pierwszej Księdze Starego Testamentu, w Księdze Rodzaju, czytamy: I wziął Pan Bóg człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby go uprawiał i doglądał (Rdz 2,15). Tym samym, Bóg, nakazując pierwszym rodzicom uprawianie i pielęgnację ogród w Edenie, zobowiązał ich do pracy.
Często patrzymy na pracę, jako na ciężar, który jest następstwem grzechu pierworodnego. Jeżeli jednak Bóg dał Adamowi i Ewie pracę w ogrodzie Eden, zanim zgrzeszyli, to praca nie może być następstwem tego grzechu.
Praca jest po prostu darem Boga. Człowiek zaś dzięki niej, ma udział w stwórczym dziele Boga, praca zaś jest dla niego drogą uświęcenia.
W Starym Testamencie czytamy, że Pan Bóg stwarzał świat przez sześć dni, a siódmego odpoczywał. W rzeczywistości tak się nie działo. Po prostu, opowiadanie, ujęte w obraz tygodnia, jest jedynie formą literacką, której użył autor biblijny, by przekazać, że Bóg stworzył świat, że człowiek ma sześć dni pracować, a w siódmym odpoczywać. Tym samym Stary Testament przypomina człowiekowi o obowiązku pracy.
W Nowym Testamencie zaś św. Paweł pisze: Kto nie chce pracować, niech nie je (2 Tes 3,10). W tych słowach Apostoł przypomina, że praca to nie tylko źródło utrzymania, ale i obowiązek każdego, który ma możliwość pracy. Chrześcijanin bowiem nie powinien żyć kosztem innych.
Ponownie zajrzyjmy do Pisma Świętego, by tym razem zobaczyć, co ono mówi o owocu pracy, o bogactwie?
W Starym Testamencie, gdy Bóg stwarzał kolejne dzieła, czytamy: I widział Bóg, że były dobre (Rdz 1,4). Zatem to, co Bóg stworzył, było dobre. To zaś, co człowiek zdobywa uczciwą pracą, jest również dobre. Także pieniądze, które uczciwie zarabia, są dobre. Wówczas jednak, gdy pieniądze stają się bożkiem, gdy stają się celem życia, dzieje się coś niedobrego. Wówczas bowiem człowiek, służąc mamonie, odwraca się od Boga.
Ewangelia nigdy nie gloryfikuje nędzy. Bieda bowiem nie jest cnotą. Bóg nie zachęca do bycia ubogim. Wzywa natomiast i to zdecydowanie, abyśmy byli ubogimi w duchu, to znaczy, abyśmy nie przywiązywać się do dóbr doczesnych.
Po zadumie nad prac, jak i nad bogactwem, przejdźmy teraz do rozważenia słów Jezusa: Nie można służyć Bogu i mamonie (Mt 6,24; Łk 16,13).
Na czym polega służba Bogu, a na czym służba mamonie? Chcąc pokazać różnicę między nimi, posłużę się przykładem.
Jan jest lekarzem. Pieniądze, które zarabia, wystarczają mu na godne życie. Nie goni jednak za luksusem. Pomaga swoim rodzicom, gdyż emerytury mają niskie. Wspiera również hospicjum.
Pracę swoją traktuje, jak powołanie. Troszczy się o pacjentów. Słucha ich z cierpliwością. Gdy zaś widzi człowieka w potrzebie, pomaga, nawet jeśli nie ma z tego korzyści. Zawsze ma czas dla swoich pacjentów.
Wierzy w Boga, ale wierzy Bogu. Toteż słowa: Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, mieście uczynili (Mt 25,40), uczynił zasadą swego życia. Dlatego służy Bogu, wspierając chorych.
Marek także jest lekarzem. Zarabia również dobrze. Ma jednak ciągle mało. Najczęściej wybiera prywatne wizyty. Bierze często dodatkowe dyżury, nawet kosztem rodziny. Pacjent dla niego to przede wszystkim źródło zysku. Kiedy jego matka ciężko zachorowała, nie poświęcił jej zbyt wiele czasu. Był bowiem zajęty budową drugiego domu.
Choć nie czyni otwarcie nic złego, jego serce jest zamknięte dla potrzebujących. Jednym słowem Marek, służąc mamonie, postawił Boga poza nawiasem swego życia.
Jezus powiedział: Nie możecie służyć Bogu i mamonie! Dlaczego? Bo nie możemy dwom panom służyć. (Mt 6,24). Każdy z nas przecież ma tylko jedno serce. Jeżeli jest ono zajęte przez mamonę, wówczas nie ma w nim miejsca dla Boga.
Jakie wnioski wyciągniemy z dzisiejszych rozważań? Pracujmy, zarabiajmy. Pamiętajmy jednak, że dobra, które zdobywamy pracą, nie mogą stać się celem życia. Są one jedynie środkiem ułatwiającym życie temu, który pracuje, jego rodzinie, ale i będącym w potrzebie.